Ewa Zygmunt, DAMAR Translation Studio Sp. z o.o.
Niemal każdy prawnik (a tym bardziej tłumacz) zapytany o to, czy tłumaczenie jest dziełem, nie waha się odpowiedzieć twierdząco. Tak uczono go na studiach na zajęciach z prawa cywilnego. Niestety w polskiej rzeczywistości użyte przeze mnie słowo „niemal” nie jest tu przypadkowe. Sądy – tu podkreślmy nie wydziały cywilne, lecz wydziały ubezpieczeń społecznych i pracy – nie są już w tej opinii tak jednomyślne. Powiem więcej, w ostatnich latach w Polsce w dużej przewadze orzekały na niekorzyść biur tłumaczeń, widząc w każdym tłumaczeniu cechy charakterystyczne dla umowy zlecenia.
Ten artykuł nie ma na celu analizy prawnej sytuacji, gdyż prawnikiem nie jestem. Chcę naświetlić nieco ten temat z perspektywy biura tłumaczeń. Sama jestem tłumaczką przysięgłą języka niderlandzkiego i angielskiego, tłumaczę też język włoski. Od 2004 jestem zawodowo związana z biurem tłumaczeń DAMAR w Sosnowcu.
Nasze biuro jako jedno z wielu padło ofiarą zorganizowanej akcji prowadzonej przez ZUS mniej więcej już od roku 2012. Jej celem wydaje się być pozyskiwanie od mniejszych bądź większych przedsiębiorców funduszy na podratowanie budżetu instytucji, która zapewniać ma nam – podatnikom – naszą przyszłość emerytalną. Wydaje się, że – między innymi również dzięki naszym działaniom i dobrej pomocy prawnej – oręż, który ZUS dzierżył w swoich poczynaniach w stosunku do biur tłumaczeń, został nieco stępiony. Najbliższe lata pokażą czy skutecznie.
Temat „umowy o dzieło a tłumaczenia” i tego, jakie podejście miały polskie sądy do tego tematu w ostatnich latach, to materiał na książkę. Niekoniecznie bardzo porywającą książkę do czytania przed snem. W tym artykule postaram się bardzo skrótowo
i całkowicie subiektywnie przedstawić moją perspektywę i ociupinkę praktycznej wiedzy w tym temacie.
O co cały ten szum?
Tu zatrzymam się na chwilę, by wyjaśnić w ogromnym skrócie, o co cały ten szum. Mówiąc najprościej: umowa o dzieło według obecnego stanu prawnego nie podlega oskładkowaniu składkami ubezpieczenia społecznego, a umowa zlecenie (umowa starannego wykonania) tym składkom podlega. I tu jest pies pogrzebany. Środowiska przedsiębiorców od lat wnioskowały o uporządkowanie tego stanu prawnego, by skutecznie walczyć z tymi, którzy faktycznie w sposób oczywisty umów o dzieło nadużywają, choćby poprzez „zatrudnianie” pracowników biurowych w oparciu o umowy o dzieło, tworząc w ten sposób nieuczciwą konkurencję.
W sensie prawnym w rozumieniu Kodeksu cywilnego o dziele możemy mówić wtedy, gdy wykonywana praca ma wygenerować konkretny rezultat: „przyszły, z góry określony, samoistny, materialny lub niematerialny, lecz ucieleśniony, obiektywnie osiągalny i (w danych warunkach) pewny rezultat pracy i umiejętności przyjmującego zamówienie, którego charakter nie wyklucza możliwości zastosowania przepisów o rękojmi za wady” (A. Brzozowski, „Przedmiot umowy o dzieło”, w: System prawa cywilnego, t. 7, s. 333). Wobec tego dziełem może być obraz artysty malarza, ale też pomalowanie ścian w domu przez malarza-nieartystę, może nim być napisanie artykułu na dany temat lub przetłumaczenie np. instrukcji obsługi obrabiarki. Sprawa wydaje się w sumie dość prosta. Koncepcja „dzieła” pochodzi jeszcze z prawa rzymskiego. Nasze współczesne przepisy Kodeksu cywilnego powstały już dość dawno, w nieco innej rzeczywistości prawnej, nie są szczególnie precyzyjne i to niestety jest jednym ze źródeł problemu. Ustawodawca zdaje się nie być szczególnie zainteresowany usunięciem tego problemu interpretacyjnego, póki jest on źródłem dodatkowych przychodów budżetowych.
Jak to się stało? Czyli wyrok Sądu Najwyższego z 06.04.2011 r. w sprawie o sygn. akt II UK 315/10
Całe zamieszanie dla branży tłumaczeń zaczęło się od tego właśnie wyroku. W skrócie mówiąc wyrok dotyczył tłumaczki, która za stałym miesięcznym wynagrodzeniem wykonywała dla firmy X i w jej siedzibie różne tłumaczenia w parze językowej EN<->PL na bieżące potrzeby firmy X. Niezależnie od rodzaju i ilości tłumaczeń wykonywanych w danym miesiącu otrzymywała takie samo wynagrodzenie. Współpraca ta odbywała się w oparciu o umowę o dzieło. Rozstrzygając w tej sprawie Sąd Najwyższy – całkowicie słusznie – orzekł, iż w tej konkretnej sprawie nie mamy do czynienia z umową o dzieło, lecz z umową o świadczenie usług (czyli umową zlecenie).
No i super! Sentencja tego wyroku SN była słuszna i korzystna dla branży tłumaczeń, stanowiła element walki z nieuczciwą konkurencją, podejmującą próby omijania przepisów prawa pracy. No ale, gdzieś musi jednak być jakieś ale, skoro ZUS z tego właśnie wyroku wykuł sobie oręż do kreatywnego interpretowania przepisów Kodeksu cywilnego. Tym haczykiem okazał się całkowicie wyjmowany z kontekstu i używany instrumentalnie przez organ zabezpieczenia społecznego fragment uzasadnienia wspomnianego wyroku, który brzmi konkretnie tak:
„W przypadku zwykłego tłumaczenia tłumacz nie tworzy żadnego dzieła, lecz tylko dokonuje zwykłej czynności translatorskiej, zwłaszcza gdy przedmiotem nie jest szczególne dzieło literackie, lecz tylko „dokumenty związane z działalnością firmy, w szczególności umowy i kontrakty, specyfikacje techniczne, dokumentacja korporacyjna, korespondencja firmowa” (§ 1 umowy). Wykonanie oznaczonego dzieła z art. 627 k.c., to stworzenie dzieła, które poprzednio nie istniało. Trudno uznać za takie tłumaczenie dokumentów związanych z działalnością firmy”[1].
No cóż, wyjmowanie fragmentów wypowiedzi z kontekstu jest raczej domeną polityków, nie powinno być domeną prawników czy też urzędników państwowych. Kiedy jednak zabieg taki reperuje nadwyrężone budżety instytucji państwowej, sprawa – przynajmniej z punktu widzenia biur tłumaczeń – robi się nieco polityczna.
ZUS w toku licznych kontroli w biurach tłumaczeń w oparciu o powyższy fragment uzasadnienia wyroku zaczął kreatywnie interpretować prawo, uznając, że żadne tłumaczenie nie będzie już dziełem, lecz jedynie „zwykłą czynnością translatorską”. Tłumaczenia umarły, zrodziły się „zwykłe czynności translatorskie”. Idąc tym tropem myślenia kontrolerzy nie wykazywali żadnego zainteresowania tym, jakie tłumaczenia wykonywane były przez tłumaczy w oparciu o kontrolowane umowy o dzieło. Każde tłumaczenie w interpretacji ZUS-u stało się zwykłą czynnością translatorską, nieważne, czy pisemne czy ustne, czy techniczne, czy medyczne, czy marketingowe. Choćby tłumacz wykonał właśnie nowe tłumaczenie Hamleta, kontrolerzy nie zauważyliby tego. Ignorowali przesyłane w desperacji lub w naiwności przez kontrolowane biura wykazy wykonywanych tłumaczeń, wykazy ewentualnych reklamacji kierowanych do konkretnych tłumaczy, czy też stosowane przez biura procedury w zakresie weryfikacji tłumaczeń w celu stwierdzenia ewentualnych wad dzieła. Ze znanych mi relacji przedstawicieli wielu biur wnioskować można, że prowadzone kontrole miały od samego początku jasny cel, wyrażany bez szczególnych skrupułów nawet w pierwszych kontaktach telefonicznych z przedstawicielem biura jeszcze przed przystąpieniem do kontroli. Trudno było uniknąć wrażenia, iż kontrolerzy z góry znali wynik prowadzonych czynności. Z wielu relacji biur wynika, iż kontrolerzy nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani stanem faktycznym, „badali” wyłącznie samą treść umowy, o ile miała ona formę pisemną (gdyż taka forma nie jest dla umowy o dzieło formą wymaganą) i z góry znali rezultat przeprowadzanych działań. Zdarzało się, że „łaskawie” ograniczali okres objęty kontrolą, by całkowicie nie dobić kontrolowanego przedsiębiorstwa. No cóż, „dobry Pan”.
Batalia w sądach
Polski rynek biur tłumaczeń jest wciąż bardzo rozdrobniony. Ogromna liczba biur to mikroprzedsiębiorstwa, jedno- lub kilkuosobowe biznesy budowane przede wszystkim w oparciu o ciężką pracę, wiedzę i doświadczenie ich twórców. Dla takich biznesów decyzja administracyjna skutkująca oskładkowaniem mniejszej lub większej liczby zawartych w kontrolowanym okresie umów o dzieło, to wyrok biznesowej śmierci albo w najlepszym wypadku zużycie gromadzonych ciężką pracą oszczędności.
Umowy o dzieło w branży tłumaczeń były stosowane odkąd w życie weszły przepisy Kodeksu cywilnego, a więc z perspektywy biur tłumaczeń powstających po 1989 r. lub później, lub nawet znacznie później – po prostu od zawsze! Wielu tłumaczy – z prawnego punktu widzenia słusznie – chce korzystać z tej formy umowy do dziś. Biura – w słusznej obawie przed interpretacjami ZUS-u – obecnie raczej starają się ich unikać.
Od roku około 2012, gdy wszczynane były pierwsze postępowania sądowe w tych sprawach dotyczące biur tłumaczeń, rozstrzygnięcia sądów były bardzo różne, z przewagą tych, które jak mantrę powtarzały wyjęte z kontekstu przez ZUS niefortunne sformułowanie z wyżej cytowanego wyroku SN z 2011 r. W sprawach o identycznym przedmiocie, różni sędziowie rozstrzygali odmiennie nawet w jednym sądzie i w jednym czasie. Zdaniem moim, czyli prawniczego laika, świadczy to co najmniej o tym, że same przepisy regulujące umowy cywilnoprawne są nieco ułomne, co daje oczywiście świetne pole do nadinterpretacji na korzyść budżetu państwa, kosztem przedsiębiorcy i ciągnie za sobą chaos w orzecznictwie. Dla przedsiębiorcy będącego stroną postępowania bardzo szybko jasne staje się, że nie jest właściwym to, by w kwestii umowy czysto cywilnej, jaką jest umowa o dzieło, orzekali sędziowie wydziału ubezpieczeń społecznych i pracy, którzy siłą rzeczy orzekają częściej w oparciu o przepisy z zakresu ubezpieczeń społecznych i Kodeksu pracy.
Przebieg postępowań sądowych też pozostawiał wiele do życzenia. Zastępcy procesowi ZUS-u nie mają w zwyczaju regularnie stawiać się na terminy rozpraw, ale nie jest to problem, gdyż zwykle skład sędziowski sam zadba o interesy ZUS-u, działając bardziej jak adwokat niż niezawisły sąd. Spostrzeżenia te czerpię z własnych doświadczeń
i licznych relacji innych biur dotyczących przebiegu postępowań.
Argumentacja stosowana przez sądy w uzasadnieniach wyroków podtrzymujących decyzje ZUS-u o oskładkowaniu tych umów jest eufemistycznie mówiąc różnoraka, wydaje się być mocno naciągana i kompletnie niewynikająca z przepisów Kc. Zwykle polega ona na zrównywaniu dzieła z utworem w rozumieniu prawa autorskiego. Wydaje się, że sądy na siłę próbują realizować „maksymę” członka zarządu ZUS nadzorującego Departament Kontroli Płatników Składek, pana Jaroszka, który w wypowiedzi radiowej z 15.07.2015 r. stwierdził, że dzieło powinno być „unikalne albo wręcz unikatowe”. W zależności od potrzeby i treści materiału dowodowego, raz przedmiot dzieła zdaniem składu orzekającego jest zbyt precyzyjnie zdefiniowany, przez co ogranicza swobodę twórczą, innym razem jest zdefiniowany zbyt ogólnie, co uniemożliwia poddanie dzieła sprawdzianowi na istnienie wad. Z bardziej absurdalnych i niemających odzwierciedlenia w przepisach Kc argumentów podam np. takie: tłumaczenie dokumentu prawniczego nie jest dziełem, gdyż sam ten dokument nie jest dziełem (brak wkładu twórczego i kreacji); jeśli dany tłumacz zawarł jedną umowę o dzieło, to owszem to może być dzieło, ale jeśli umowa dotyczy dokumentacji przetargowej, to już nie; jeśli tłumacz zawarł więcej niż jedną umowę o dzieło, to nie jest to już dzieło (tylko stała współpraca); jeśli wykonanie dzieła polega na szeregu powtarzalnych czynności, to nie jest to już dzieło (ten argument jest wyjątkowo sprzeczny z logiką, gdyż całe nasze życie, niezależnie od stopnia kreatywności jednostki, składa się z szeregu powtarzalnych czynności, a zatem według tej logiki nic nie byłoby dziełem, nawet „Sąd Ostateczny” Michała Anioła, który wszak powstał na skutek szeregu powtarzalnych czynności); „tłumaczenie umów handlowych nie wymaga zrozumienia i oddania intencji autora”[2] (widocznie sąd chciałby, żeby umowy handlowe tłumaczyła maszyna, choć nawet i tłumaczeniom maszynowym trudno odmówić jakiegoś stopnia umiejętności zrozumienia i oddania intencji autora); wpisanie tłumacza do bazy danych stanowi samo w sobie zawarcie umowy starannego wykonania: „Wynikiem umowy zawartej pomiędzy odwołującym a tłumaczami, było umieszczenie tłumacza na liście tłumaczy, co prowadziło do wytworzenia trwałej relacji wyrażającej się gotowością do wykonywania zleconych czynności, w granicach przyjętych wcześniej ustaleń. (…)Zatem, przedstawiane tłumaczom do realizacji projekty (zadania w formie tłumaczeń ustnych lub pisemnych), terminy ich wykonania i wysokość przysługującego wynagrodzenia, stanowiły w istocie wypełnianie wcześniej zawartego zobowiązania umownego”[3].
Gdy sądowi w uzasadnieniu brakowało względnie sensowych argumentów, uzasadniał orzeczenie stawiając nieuargumentowaną tezę, np. „Jakkolwiek określony wyraz w danym języku może mieć wiele synonimów i z tego względu przetłumaczenie tego samego tekstu przez kilku tłumaczy mogłoby się różnić, jednakże wcale nie oznacza to, że wynikiem dokonanego tłumaczenia powstał nowy, indywidualnie określony i samoistny rezultat”[4].
Nie wszyscy sędziowie oczywiście byli takiego zdania. Wśród wielu wyroków zapadały także i te korzystne dla biur, zwykle jednak były to wyroki pierwszej instancji, zmieniane na korzyść ZUS-u w drugiej instancji. W korzystnych dla biur wyrokach sądów pierwszej instancji sędziowie orzekający – jak się wydaje – bliżej przyglądali się przepisom Kc regulującym umowę o dzieło, stwierdzając np.: „(…) stronom spornych umów od samego początku znany był przedmiot i dokładny zakres powierzonych do wykonania prac. W momencie zawierania umów pomiędzy odwołującym a ubezpieczonymi rezultat był z góry określony, pewny i obiektywnie możliwy do osiągnięcia w przyszłości”[5]. „W wyniku tego tłumaczenia powstawał spójny wewnętrznie i oddający intencję jego autora dokument lub treść informacji ustnej w innym języku”[6]. „(…) tłumacze wykonywali pracę bez jakiejkolwiek kontroli, w dowolnie wybranym przez siebie czasie, osobiście lub przy pomocy innej osoby a istotny był jedynie umówiony efekt powierzonych prac i termin realizacji zadania. Poszczególne dzieła (projekty) przedstawiane przez zainteresowanych były sprawdzane przez specjalnie do tego celu zatrudnione osoby, tj. przez tzw. weryfikatorów, którzy przy pomocy obiektywnych narzędzi byli w stanie sprawdzić poprawność tłumaczenia”[7].„(…) zainteresowani ponosili finansową odpowiedzialność za wady dzieła lub opóźnienie w jego ukończeniu”[8].
A zatem, by nie przytaczać zbyt licznych i długich cytatów, można stwierdzić, iż sądy w wyrokach korzystnych dla biur posługiwały się argumentami wynikającymi wprost z przepisów regulujących umowę o dzieło, odwołując się do poszczególnych opisanych w Kc cech umowy o dzieło, bez konieczności stosowania forteli retorycznych i językowych środków manipulacji. Pojawiały się także argumenty dotyczące zasady swobody umów (353[9] Kc).
Sąd Najwyższy
Trudno na podstawie tak niespójnego orzecznictwa sądów pierwszej i drugiej instancji, nie zadać sobie pytań: czy obowiązujące przepisy prawa są aż tak źle napisane? Czy sędziowie wydziałów ubezpieczeń społecznych pamiętają coś z zajęć prawa cywilnego?
Wobec tak dużej niespójności w orzecznictwie, wyroków z ogromną przewagą jednak dla biur niekorzystnych, ostatnią deską ratunku dla biur, które wykazały wystarczająco determinacji i zdecydowały się na ponoszenie kolejnych kosztów związanych z postępowaniami sądowymi, był Sąd Najwyższy. Motywacja tych biur, które zaszły aż tak daleko, nie wynikała z pobudek finansowych (o tym zresztą wspomnę jeszcze niżej), lecz bardziej z chęci usłyszenia głosu autorytetu.
I tak doczekaliśmy się rozstrzygnięć najwyższej instancji. Oczywiście rozstrzygnięć korzystnych dla biur tłumaczeń. Nie są one liczne, gdyż jak wspomniałam droga do Sądu Najwyższego jest wyboista i generuje wysokie koszty, ale są mocne i mam nadzieję, że będą wprowadzać pewien porządek w orzecznictwie i choć częściowo uniemożliwiać nadinterpretację przepisów Kc.
Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 12.12.2019 r. (I Uk 409/18) w swojej argumentacji wskazał na zasadę swobody umów i fakt, iż ZUS nie wykazał w toku postępowania, by strony zawierały umowy o dzieło dla pozoru lub w celu obejścia prawa. Podał argument wynikający wprost z regulacji kodeksowych: „Tłumaczenie może być przedmiotem umowy o dzieło (art. 627 k.c.). Przekład z jednego języka na inny język zmierza do uzyskania określonego rezultatu. Jest to rzecz jednostkowa, wcześniej nieistniejąca, zależna wprawdzie od tekstu pierwotnego, jednak odrębna ze względu na indywidulany charakter tłumaczenia i związane z tym wartości intelektualne, wyrażona w zapisie (tekście) a nawet poprzestająca na samym tłumaczeniu. Tłumaczenie wymaga starannego działania, jednak w przypadku umowy o dzieło nie to jest przedmiotem zobowiązania. Zamawiający tłumaczenie nie kupuje bowiem samych czynności (pracy), lecz określony rezultat, gwarantujący efekt w postaci właściwego przekładu”[10].
Sąd Najwyższy zwrócił uwagę na uregulowaną w umowie odpowiedzialność wykonawcy za jej rezultat, na kontrolę rezultatu umowy dokonywaną przez zleceniodawcę pod kątem istnienia ewentualnych wad. Jakże miło było czytać w wyroku Sądu Najwyższego argumenty, które podczas rozpraw bezskutecznie próbowaliśmy przedstawiać w sądach niższych instancji, np.: „(…) umowa o dzieło pozwala zamawiającemu na wprowadzenie tak szeroko idących obwarowań, które to wykonawcę obciążają ryzykiem niewykonania zamówienia (dzieła). Umowa oparta na odpowiedzialności wykonawcy za wykonanie zamówionego dzieła sprawia, że realizacja gwarancji zakładanego efektu jest większa niż przy zleceniu”[11].
Sąd Najwyższy stwierdza, że tłumaczenie może być przedmiotem różnych stosunków prawnych, umowy o dzieło, umowy zlecenia czy umowy o pracę, w zależności od tego, na jaki aspekt tych umów umawiające się strony pragną położyć nacisk (czy na odpowiedzialność wykonawcy za wady konkretnej jednostkowej pracy przy braku stałego zobowiązania umownego, czy też jedynie na staranność wykonania w ramach ciągłego zobowiązania umownego). Wyraźnie stwierdza, iż zawieranie kolejnych umów o dzieło na różne jednostkowe, określone zadania (tłumaczenia) nie stanowi (jak chciał tego sąd drugiej instancji) stałego zobowiązania umownego: „Umieszczenie na liście tłumaczy nie musi dowodzić stałego zobowiązania”[12].
Sąd Najwyższy odnosi się również konkretnie do nadużywanego przez ZUS wyroku z 2011 r., pisząc: „Wydaje się, że stanowisko pozwanego opiera się na wykładni przyjętej w wyroku Sądu Najwyższego z 6 kwietnia 2011 r., II UK 315/10. Nie jest to właściwe, gdyż stanowiła pewien wyjątek, który wynikał z uwarunkowań, jakie wystąpiły w rozpoznanej wówczas sprawie, czyli przede wszystkim ze względu na przedmiot tłumaczeń i zależność tłumacza od zatrudniającego. Wyrok odnosił się do sytuacji, gdy tłumacz pozostawał w gotowości do pracy, która polegała na powtarzalnym tłumaczeniu dokumentów związanych z branżową działalnością firmy i za którą otrzymywał stałe (miesięczne) wynagrodzenie, a przy tym umowa trwała kilka lat”[13].
Podobne wyroki SN w sprawach o podobnym przedmiocie, także korzystne dla biur tłumaczeń zapadły w sprawach: II UK 362/17 i II UK 364/17 (wyrok z 22 listopada 2018 r.).
Czy ZUS przejmuje się prawomocnymi wyrokami sądu?
Powyższe pytanie w państwie praworządnym brzmi po prostu śmiesznie.
W dzisiejszej Polsce jest niestety całkiem zasadne. Co zrobić, aby ZUS zastosował się do prawomocnego wyroku? Prawomocny wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach, na skutek kasacji i wyroku SN, zapadł we wrześniu 2020 r. Dziś w styczniu 2021 r. mimo wezwań, pism, rozmów itp. oddział ZUS w Sosnowcu nie wykazuje chęci zwrotu istniejącej nadpłaty wynikającej z nienależnie opłaconych składek, nie wykazuje także chęci podania podstawy prawnej do takiego zachowania. Oznacza to, że wygrana batalia sądowa to nie wszystko. Przedsiębiorca wciąż stoi przed ciemnym murem z napisem „ZUS”.
Retoryczne pytanie na zakończenie: czy tak trudno rządzącym i osobom decydującym jest zrozumieć to, że ZUS będzie w coraz gorszej kondycji, zarówno finansowej, jak i wizerunkowej, jeśli nie zadba o rzecz tak prostą, a tak ważną jednak i tak zapomnianą, jak zaufanie społeczne? Czy mądre i przemyślane jest, by w sposób absurdalny i bez podstaw prawnych obciążać nienależnymi składkami rodzinnego przedsiębiorcę, który od trzydziestu lat każdego miesiąca uczciwie i bez opóźnień odprowadza składki za zatrudnianych pracowników etatowych, których zatrudnia nie za najniższą krajową, tylko za uczciwe wynagrodzenie? Czy gospodarka potrzebuje tworzenia kolejnego ogniska niestabilności prawa? Wiem, że dotykam tutaj tematów o wiele bardziej złożonych – kształtowania wieloletniej polityki zabezpieczenia społecznego, tworzenia i stosowania prawa i być może robię to z właściwą sobie dozą naiwności, ale poprzestanę na tym właśnie zdziwieniu.
W razie pytań związanych z powyższą tematyką zapraszam do kontaktu ze mną na ewa.zygmunt@damar.net.pl.
artykuł zredagowała: Anna Walaszek, DAMAR Translation Studio Sp. z o.o.
[1] Wyrok SN z dnia 04.04.2011, sygn. akt: II UK 315/10.
[2] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach z dnia 23.05.2018; sygn. III AUa 1019/17, str. 19.
[3] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach z dnia 23.05.2018; sygn. III AUa 1178/17, str. 20.
[4] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach z dnia 23.05.2018; sygn. III AUa 1019/17, str. 19.
[5] Wyrok Sądu Okręgowego w Katowicach z dnia 20.07.2017; sygn. akt: XI U 1913/16, str. 18 i 19.
[6] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach z dnia 23.05.2018; sygn. III AUa 1019/17, str. 19.
[7] Idem.
[8] Idem.
[9] Wyrok SN z dnia 04.04.2011, sygn. akt: II UK 315/10.
[10] Wyrok Sądu Najwyższego z dnia 12.12.2019 (I Uk 409/18).
[11] Idem, str. 9.
[12] Idem, str. 10.
[13] Idem.